Piękną mamy zimę tego… lipca
|
Chcąc odpocząć od miejskich upałów wybralem się z grupą znajomych w austriackie Alpy. Jak się później okazało ten element wyszedł nam aż za dobrze
Dla mnie i Marcina bylo to drugie podejście do szczytu Grossvenediger.
W piątkowy popołudnie dotarliśmy na parking w dolinie, ostatnie sprawdzenie plecaków i w drogę! Pomimo deszczowej aury w dobrych nastrojach przemierzaliśmy kolejne metry. Pod wieczór w strugach ulewnego deszczu i mgle docieramy zmęczeni i przemoczeni do schroniska Kursinger Hutte. Niestety przez nasze niedopatrzenie źle zinterpretoalismy informacje na stronie rezerwacji noclegów w schronisku. Okazało sie, iż na górze nie można wypożyczyć zestawu sprzętu do pokonania lodowca, a jedynie w dolinie w miasteczku Neukirchen am Grossvenediger. Biorąc pod uwagę trudne warunki atmosferyczne nie byliśmy tym faktem bardzo rozczarowani. Spontaniczna zmiana planów pozwoliła nam się wyspać aż do 7 rano.
Sobotni poranek nie zapowiadał się lepiej. Przelotne opady deszczu ze śniegiem i niska podstawa chmur nie pozwalała cieszyć sie widokiem okolicznych wierzchołków. Za cel obraliśmy krótszą trasę – szczyt Keeskogel. W panującej mgle była to dosłownie wycieczka w nieznane. Smagani wiatrem i śniegiem mozolnie pneliśmy się do góry. Dotarliśmy do wąskiej grani kilkadziesiąt metrów od szczytu, gdzie ze względu na duże oblodzenie i nachylenie stoku podjęliśmy decyzje o odwrocie. Kontynuacja w tych warunkach bez sprzętu byłaby zbyt niebezpieczna.
Następnie po krótkim posiłku w schronisku wybraliśmy się również na krótki wypad na kraniec lodowca Venediger by rozpoznać trasę na naszą następną wizytę.
Na pewno kiedyś tam wrócimy – góra cierpliwie poczeka.